Podatek od ADHD - zrozumienie i zarządzanie impulsywnymi wydatkami
Tak bardzo potrzebowałam tego kursu, że wydałam na niego większość swojej pierwszej sensownej wypłaty. Przecież angielski to absolutna podstawa podstaw, muszę w niego zainwestować a ta oferta odpowiada dokładnie na moje potrzeby. Dwa tygodnie później siedziałam na zajęciach, na których niesamowicie się nudziłam. Rozpoznawanie gatunków roślin stojących w sali było ciekawsze niż angażowanie się w uzupełnianie luk w tekście. Na następnych zajęciach już się nie pojawiłam tłumacząc się jakimiś superważnymi obowiązkami w pracy. Nie pojawiłam się też na żadnych kolejnych unikając tematu kursu w rozmowach ze znajomymi. Straciłam około 2k złotych, co kilkanaście lat temu dla osoby wchodzącej dopiero na rynek pracy było dość bolesnym doświadczeniem.
To jedna w wielu, bardzo wielu historii, gdzie mieszanka początkowej ekscytacji i późniejszego znudzenia/zagubienia/zniecierpliwienia/niepewności, powodowała, że nie kończyłam rzeczy, za które zapłaciłam. Impulsywnie wydawałam pieniądze na coś, co wydawało mi się bezcenne, by potem nigdy z tego nie skorzystać. Choć myślę, że jest już znacznie lepiej, to zdarzają mi się wciąż historie taka, jak wczoraj: powiadomienie o potrąceniu z karty za dostęp do portalu, z którego skorzystałam raz. Zapomniałam anulować subskrypcję na czas.
ADHD tax to pojęcie coraz częściej używane na określenie wydatków poniesionych w wyniku nieumiejętności oszacowania, czy dana rzecz jest rzeczywiście potrzebna. Do tego dochodzą wszystkie koszty niematerialne, np. koszty ponownego prania, bo zapomnieliśmy wyjąć rzeczy z pralki na czas, wydatki na dojazdy związane z wracaniem po zapomniane/zgubione rzeczy (pozdrawiam wszystkie walizki zostawione na dworcach, pierścionki z lotnisk, telefony w publicznych toaletach, ładowarki i książki beztrosko porzucone u znajomych). O odsetkach za spóźnione opłaty nie wspomnę (i kocham cierpliwość osób z Urzędu Skarbowego).
Co może być pomocne w redukcji niepotrzebnych kosztów wywołanych objawami ADHD? Poniżej 10 moich propozycji:
- Ustawienie cyklicznych opłat w aplikacji banku.
- Check-listy opłat do zrobienia wpisane w aplikację z możliwością przypomnienia (może to być nawet kalendarz Google).
- Umówienie się z samym/samą sobą, że przy podjęciu decyzji o wydatku powyżej 1k (limit oczywiście zależy od Ciebie), daję sobie 48h - niezależnie od tego, jak bardzo przekonana do zakupu jestem.
- 10 minut na zrobienie listy niezbędnych rzeczy przed podróżą - np. jak TA przygotowana przeze mnie.
- Karteczki z przypominajkami np. na lustrze, lodówce, na ścianie nad biurkiem - co jakiś czas zmieniaj ich kolory, żeby nie włączył się efekt przyzwyczajenia i ich ignorowanie.
- Planowanie budżetu - chociaż w przybliżeniu, np. nie mogę wydać w tym miesiącu więcej niż x na rzeczy związane z nauką/na podróże/jedzenie na mieście. Jeśli wydam mniej, część pozostałej kwoty wpłacam sobie na założony wcześniej cel w banku.
- Jeśli przed ważną podróżną niczego nie zapomnę, nagrodzę się np. fajną książką albo biletem do kina (ważne jednak, żeby nagroda nie generowała kolejnych wydatków)
- Mówię komuś bliskiemu o tym, że coś kupuję i proszę o radę - zazwyczaj dostaję pytania w stylu: do czego to coś ma służyć/czy nie mam czegoś podobnego/czy jest jakiś tańszy zamiennik. Chodzi o to, żeby te pytania nie były oceniające, ale sprawdzające moją rzeczywistość. Sama im sobie nie zadam zaślepiona euforią i podekscytowana wizją zdobycia czegoś, co zmieni moje życie. Odrobina racjonalizacji jeszcze nikogo nie zabiła.
- Wpisuję rzeczy, które koniecznienatychmiastwtejchwili muszę mieć, na listę wish-to-have/prezentów. I nie mam problemu z odpowiedzią, kiedy ktoś pyta, co chciałabym dostać np. na urodziny/gwiazdkę/rocznicę. Albo chcę pieniądze i sama kupuję sobie to, co mam na liście.
- Nie biczuję się, że czasem czegoś zapomnę, czasem za coś zapłacę podwójnie, czasem kupię coś impulsywnie. Tak czasem mam i nic ze mną nie tak.